Mamy rok 1964. Mała miejscowość położona w górnej części Orawy i społeczeństwo mentalnie nieprzynależne do Polski. Społeczeństwo biedne i nader prymitywne, a mimo to szlachetne. Z ogromną fascynacją słucham opowieści o tym, jak wyglądał jadłospis typowego mieszkańca. Dieta oparta na podstawowych produktach mączno – ziemniaczanych, a posiłek mięsny spożywany jest dosłownie raz tygodniowo. A mimo to ludzie szczęśliwi i posileni, nikt z głodu nie umiera, każdy ma co do garnka włożyć. W sklepach półki puste (w końcu to ‘bita’ komuna), o zagranicznych produktach spożywczych można zapomnieć. I w tej otchłani biedy i nędzy, zamkniętej grupie ludzi wśród Beskidu Wysokiego udaje się stworzyć receptury produktów, których historia trwa do teraz, w dalszym ciągu biegnie i nie ma zamiaru zwolnić. Niby tylko kapusta i ziemniaki, niby tylko chleb i liść sałaty, a epickość posiłków niepowtarzalna.
Mija kilkadziesiąt lat, przenosimy się do roku 2018. Sieci handlowe nie nadążają wdrażać coraz to nowych produktów spożywczych, nie mówiąc o ciągle zmieniających się trendach żywieniowych – ‘sprawdź czy kury miały czas na fajne wędrówki, no i wołowina: czy przed śmiercią życie było bajką dla krówki?’. Z pośród całego asortymentu produktów mlecznych, mięsnych, wędliniarskich, mącznych, napojów, napojów wysokoprocentowych (musiałem oczywiście wymienić tą jakże zaszczytną grupę) i wszelakich innych, niebywale trudno doszukać się czegoś godnego uwagi, produktu, na który spoglądasz kątem oka i widzisz, jak cię prosi, wręcz błaga: „kup mnie”, jak w tej śmiechowej bajce Susage Party (kto oglądał ten wie co mam na myśli). Wszystko jest bardzo jednolite, a jednolitość ta jest wprost proporcjonalna do wielkości hipermarketu, w którym przyszło nam robić zakupy. I gdzie tutaj znaleźć historię? Czasami pochłonięty wirem zakupów w jednej z popularnych sieci hipermarketów, mocno zastanawiam się, który spośród całej gamy produktów, które danego dnia wchodzą na rynek, przetrwają chociażby rok, nie mówiąc już o wpisaniu się na listę produktów regionalnych, co wydaje się kompletną abstrakcją.
Miałem kiedyś audyt. Audyt był polski, choć audytor pochodził z Włoch. Bardzo sympatyczny Sycylijczyk, wyczuwalne korzenie mafijne, choć może to tylko takie odruchowe uprzedzenie (jestem fanem trylogii Ojca Chrzestnego). Spośród całego steku bzdur jakie musiałem wysłuchać i identycznej ilości bzdur, które musiałem opowiedzieć (wcisnąć) temu miłemu Sycylijczykowi, jedna rozmowa, de facto monolog utkwił mi w pamięci (dodam tylko, że był to szczery monolog, mocno wykraczający poza przyzwoite ramy audytu):
– Mój dziadek zajmował się produkcją wina. Uprawiał winogrono, następnie je zrywał, tłoczył, zamykał w butelkach uzyskany wytłok, z którego po jakimś czasie rodził się niepowtarzalny smak i aromat. Mój dziadek zajmował się produkcją wina 40 lat temu. W tamtych czasach system HACCP (Hazard Analysis and Critical Control Points – system powstały w oparciu o przygotowywanie pożywienia dla kosmonautów NASA, dzisiaj obecny w każdej restauracji, praktycznie w każdym Food Tracku, możliwe ze i w Twojej lodówce), dopiero raczkował nawet w USA. Na Sycylii wyrabiało się wszystko tradycyjnymi metodami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. W tamtych czasach dziadek wyrabiał najlepsze wino w okolicy, dzisiaj jego zakład zamknięto by za brak umywalek, instrukcji mycia i dezynfekcji rąk oraz brak magazynu przeznaczonego do przechowywania winogron. (koniec cytatu)
Systemy jakościowe, częste kontrole weterynaryjne, IHARS (Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno – Spożywczych), konieczność dokładnego studiowania i przestrzegania co rusz to nowych rozporządzeń z pewnością doprowadziły do zahamowania wielu interesujących koncepcji, pomysłów na stworzenie czegoś niepowtarzalnego. Oprócz tego jest jeszcze jedna istotna rzecz. Starsi powiedzą: ‘piniondz rządzi światem’, zgodzę się, nie będę zaprzeczał, ale czy w każdej dziedzinie życia to kasa musi stawiać warunki? Wszechobecna różnorodność produktów spożywczych przy jednoczesnym ich podobieństwie wynika moi drodzy z czystej i niestety smutnej prawdy – przemysł spożywczy nie chce was nakarmić, przemysł spożywczy chce na was zarobić. Jedni podrabiają produkty drugich, drudzy podrabiają produkty pierwszych i tak cała karuzela się kręci. Może smutne i brutalne, ale niestety prawdziwe. Ludziom brakuje pasji w tym, co robią, tworzą mechanicznie, zrobienie nowego produktu, to jak położenie kolejnego pustaka w piramidzie pustaków. Każdy chwali się NAJWYŻSZĄ JAKOŚCIĄ swoich produktów/wyrobów (no bo co powie, że jego produkty są tanie i słabe jakościowo? noooo way!). Każdy powinien się też chlubić najniższą cena swoich produktów, bo chyba o to w tym wszystkim chodzi.
Dlatego też w tej otchłani spożywczego kiczu pojawiamy się nagle my. Z pomysłem i pasją, którą chcemy zarażać innych. Z nową perspektywą. Przypuszczalnie w każdej dziedzinie życia ludzkiego raz na jakiś czas następuje mniejsza tudzież większa rewolucja. Obyśmy byli zaczątkiem tej rewolucji.